Robert Lewandowski strzelił taki gol, jakie strzela, gdy jest w formie. Miał też dwie asysty, jakie przytrafiają mu się w najlepszych momentach. Polak w przededniu zgrupowania reprezentacji błyszczał w spotkaniu z Atletico Madryt i poprowadził Barcelonę do zwycięstwa 3:0.
Najlepszy występ w tym roku? Bez wątpienia. Najlepszy w tym sezonie? Konkurencja nie była za duża. Najlepszy, odkąd Lewandowski gra w Barcelonie? Patrząc na rangę meczu, jakość rywala (Atletico nie przegrało u siebie żadnego z ostatnich 25 meczów), udział przy każdym z trzech goli, a do tego jeszcze kilka imponujących zagrań – najpewniej tak.
Bardzo rzadko w ostatnich miesiącach widzieliśmy u niego ten błysk i lekkość, a przy tym zdecydowanie w każdym kontakcie z piłką i siłę w walce z obrońcami. Akcja, w której strzelił gola, wyglądała jak wycięta z czasów, gdy był w najlepszej formie i gdy wydawało się, że do bramki wpadnie każda piłka, którą tylko kopnie w jej kierunku. Ostry kąt, obrońca na plecach, klasowy bramkarz naprzeciwko – żeby w takiej sytuacji zdobyć bramkę, trzeba było uderzyć idealnie. I Lewandowski to zrobił – piłka odbiła się od wewnętrznej strony słupka i wpadła do bramki. Była 47. minuta i 2:0 dla Barcelony.
Ale każdą z trzech bramkowych akcji można oprawić w ramkę. Zaliczenie asysty przy golu Joao Felixa wymagało większego wysiłku niż samo trafienie do bramki. Lewandowski pokazał się w polu karnym, świetnie przyjął zagraną przez Ilkaya Gundogana piłkę, na małej przestrzeni uciekł Stefanowi Saviciowi i lewą nogą dograł wprost do Portugalczyka. Jego gol załamał kibiców Atletico. Teoretycznie wciąż jest ich piłkarzem wypożyczonym do Barcelony, ale w praktyce nie chcą mieć z nim nic wspólnego – palą jego koszulki, niszczą poświęconą mu tablicę wmurowaną w promenadę przed stadionem i bluźnią, gdy tylko słyszą jego nazwisko. Woleliby, żeby Lewandowski podał piłkę komukolwiek, ale nie jemu. Felix z gola się nie cieszył. Przepraszał, że go strzelił. Niczego jednak nie zmienił. W Madrycie nie chcą go więcej widzieć.
Trzeci gol? Lewandowski zbiegł na skrzydło. Przyjął piłkę podeszwą, spojrzał w pole karne, na wszystko miał czas. Dograł wprost na głowę Fermina Lopeza ustawionego pomiędzy dwoma środkowymi obrońcami Atletico. Znów – większe wrażenie robiło dogranie niż samo wykończenie. Piłka została podana na złotej tacy, pięć metrów od bramki, z odpowiednią rotacją. Wystarczyło przystawić do niej głowę i cieszyć się z gola.
Barcelona nie miała tego wieczoru słabego punktu – w bramce kilka razy ratował ją Marc-Andre ter Stegen, kolejny raz dobrze spisali się obrońcy – Pau Cubarsi, Ronald Araujo i Jules Kounde, w środku pola zespołem dowodził Ilkay Gundogan, aktywny był Raphinha, a Joao Felix i Fermin Lopez – patrząc na całość najsłabsi zawodnicy w jedenastce Xaviego – kończyli mecz ze zdobytymi bramkami. Ale zdecydowanie najlepszy i najkonkretniejszy był Lewandowski. Nie dość, że może podpisać się pod każdą bramkową akcją, to również w pozostałych podejmował dobre decyzje, przepychał obrońców i w kluczowych momentach był pół kroku przed nimi. To największa różnica względem meczów z końcówki 2023 r., gdy był w najsłabszej formie – wtedy w starciach z rywalami wydawał się minimalnie spóźniony, odrobinę niedokładny, ciut za słaby. Teraz wszystko robi odrobinę szybciej. Trafia w punkt. Nic dziwnego, że to on został wybrany piłkarzem meczu i to on rozgościł się na większości poniedziałkowych rozkładówek.
Nowy rok, nowy Robert Lewandowski. “Czas refleksji”
A to wszystko wydarzyło się w przeddzień zgrupowania, na którym reprezentacja Polski może wślizgnąć się na mistrzostwa Europy. Równie konkretnego i wszechstronnego Lewandowskiego będzie potrzebowała już w czwartek w spotkaniu z Estonią i – miejmy nadzieję – jeszcze bardziej w barażowym finale z Walią lub Finlandią. W tych meczach też Lewandowski będzie musiał przyjąć niejedną trudną piłkę, jak po zagraniu Raphinhi w akcji na 2:0. W nich też będzie musiał znaleźć w polu karn