Matthijs de Ligt stwierdził po meczu Realu Madryt z Bayernem Monachium (2:1), że polski sędzia przeprosił go za błąd. Potwierdziliśmy, że było zupełnie inaczej.

Chodzi o sytuację z doliczonego czasu gry półfinału Ligi Mistrzów pomiędzy Realem a Bayernem. Szymon Marciniak przerwał akcję Bayernu, uznając, że ich zawodnik był na pozycji spalonej. Za chwilę padł gol na 2:2, ale nie został uznany przez polskich sędziów, bo przecież akcja wcześniej została przerwana.

Po spotkaniu Matthijs de Ligt, który to w feralnej akcji strzelał do bramki Realu, stwierdził przed kamerami, że sędzia liniowy, prawdopodobnie miał na myśli Tomasza Listkiewicza, przeprosił go za błędną decyzję. – Mamy przepisy po to, by grać również po spalonym. Sędzia liniowy przeprosił nas, ale to nic nie zmienia – stwierdził zawodnik Bayernu Monachium.

Potwierdziliśmy, że takie słowa nie padły od żadnego z polskich arbitrów. – To bzdura, nie było takiej sytuacji – mówi nasze źródło.

Michał Listkiewicz, były arbiter międzynarodowy, przekonywał na naszych łamach, że jest to wręcz niezgodne z wytycznymi FIFA i UEFA.

  • Nie wierzę w to. Sędziowie nie mieli za co przepraszać, to raz. Całe zdarzenie musiało zostać wymyślone przez kogoś ze strony Bayernu – skomentował Listkiewicz.

Jak ustaliliśmy, jeden z polskich sędziów miał powiedzieć do gracza Bayernu, że “jeżeli faktycznie dopuścił się błędu, to jest mu przykro”. Wymiana zdań miała miejsce jeszcze podczas trwania spotkania.

Sytuacja z nieuznanym golem Matthijsa de Lighta rozwścieczyła zawodników i trenerów niemieckiej drużyny. Thomas Tuchel odnosząc się do słów swojego zawodnika stwierdził podczas konferencji prasowej, że “to półfinał Ligi Mistrzów i nie czas na przeprosiny”.

  • Myślę, że ostatnia decyzja o spalonym była błędna. Jeśli był spalony, to minimalny. Ale raczej to była katastrofalna decyzja sędziego liniowego i później głównego. Na tym poziomie to niewybaczalne. To karygodny błąd – stwierdził Thomas Tuchel.

Michał Listkiewicz uważa natomiast, że jego syn i cały zespół sędziowski zachowali się dobrze. – Oglądałem powtórkę z pięćdziesiąt razy, na różnych stopklatkach. Skłaniam się ku zdaniu, że spalony był – ocenia.

  • Moim zdaniem Tomek nie popełnił błędu. To, co wydarzyło się później, jest burzą w szklance wody – ocenia nasz rozmówca. – Uważam, że trzeba spojrzeć na całą sekwencję zdarzeń: gracz Bayernu zagrał daleką piłkę, dwaj inni zawodnicy Bayernu absorbowali obrońców Realu, którzy musieli reagować na ich ruch, odpowiednio się ustawić, a na końcu – interweniować. Obrońcy byli zdezorientowani, kto ma kogo kryć i jak się zachować. Obaj gracze Bayernu ewidentnie utrudniali im grę – ocenia Michał Listkiewicz.

W finale Ligi Mistrzów, 1 czerwca, Real Madryt zmierzy się z Borussią Dortmund.