Dariusz Tuzimek, WP SportoweFakty: Jak pan jako fan Rakowa, bo przecież urodzony w Częstochowie, zareagował na informację, że Marek Papszun wraca do Rakowa?
Muniek Staszczyk, lider zespołu T.Love, kibic piłkarski: Już we wtorek od rana moi kumple z Częstochowy dawali mi znać, że Papszun wraca do klubu. Wszyscy się cieszyliśmy, bo czy może być lepsza wiadomość dla kibiców Rakowa? On ten klub wyciągnął z dna na same szczyty. Czekaliśmy wszyscy na to, żeby wrócił, a wraz z nim wrócą dobre dni naszej drużyny.
Na dzisiaj Raków jest dopiero szósty w tabeli, bez szans nie tylko na mistrzostwo Polski, ale nawet na grę w europejskich pucharach. Wierzy pan, że Papszunowi uda się odbudować drużynę?
Jestem tego pewien, ja to wiem. Papszun jest – moim zdaniem – w tej chwili najlepszym polskim trenerem. I mądrym człowiekiem. Miałem okazję go poznać i jestem pod wrażeniem jego osobowości. To jest trener, który ma autorytet w szatni, który umie trafić do piłkarzy. Byłem bardzo rozczarowany, że Papszun nie dostał szansy, by zostać selekcjonerem, bo on na pewno na to zasłużył. Nikt w ostatnim czasie nie miał takich dokonań w polskiej piłce klubowej. No to komu miałoby się udać odbudować wielkość Rakowa, jeśli nie jemu? Ja zresztą muszę powiedzieć, że nie rozumiałem, dlaczego Papszun w ogóle odszedł po poprzednim, mistrzowskim sezonie. Pierwszy, historyczny tytuł dla Rakowa, a tu jego autor opuszcza klub… No trudno było mi się z tym pogodzić. Ale wtedy tłumaczono, że Marek chce trochę odpocząć, że potrzebuje pobyć z rodziną, złapać dystans. Pewnie głowa mu odpoczęła i zaczęło ciągnąć wilka do lasu. Cieszę się z tego powrotu i mam nadzieję, że zdoła naprawić drużynę, która w ostatnim sezonie trochę się rozregulowała.
No a nie dziwi cię, że taki trener nie zdołał przez rok znaleźć pracy nie tylko zagranicą, ale też w żadnym polskim klubie? Nie sięgnęła po niego Legia, nie sięgnął Lech Poznań, a prezes PZPN Cezary Kulesza nie zdecydował się go nominować na selekcjonera.
To, że polski trener – nawet najlepszy – nie otrzymuje ofert z zagranicy, w ogóle mnie nie zaskakuje. Poziom Ekstraklasy jest taki – a ten sezon to szczególnie potwierdza – że nikt tej ligi nie bierze na poważnie. Konfrontacje naszych klubów w Europie są nadal tą klątwą Michała Probierza, który nazwał mecze pucharowe pocałunkiem śmierci. Co prawda jakoś odnaleźliśmy się w Lidze Konferencji – którą złośliwie nazywam Pucharem Pasztetowej – bo ona okazała się rozgrywkami skrojonymi na naszą miarę. Te mecze, mimo mojego pokpiwania, potrafią być ciekawe. Wystarczy przypomnieć spotkanie Legii z Aston Villą przy Łazienkowskiej. No ale już w Lidze Europy Rakowowi szło dużo trudniej, a Liga Mistrzów to w ogóle jest nie dla nas. Więc czemu kluby z zagranicy miałyby sięgać po trenera z Polski? Natomiast na polskim rynku, to chyba jest tak, że trochę bali się silnej osobowości Marka Papszuna, że tam, gdzie pracuje, chce mieć władzę absolutną, jest dominatorem. Ma duże wymagania, także w kwestii sztabu, decyzyjności. Nie potrafię znaleźć innego wyjaśnienia. Czy Marek by nie pasował do Legii, której też dobrze życzę? Bo ja – trochę schizofrenicznie – kibicuję jednocześnie dwóm drużynom: Rakowowi Częstochowa i Legii Warszawa. Niektórzy mnie za to atakują, ale takie są fakty, że te fascynacje piłkarskie odzwierciedlają moje życie. Jestem chłopakiem z Rakowa, wychowałem się w tej dzielnicy Częstochowy i tam chodziłem na stadion, tam pokochałem piłkę. A w Warszawie mieszkam już 40 lat, to też jest moje miasto, więc Legia stała się dla mnie ważna, jej też kibicuję.
Jesteś zadowolony z trzeciego miejsca Legii na koniec obecnych rozgrywek Ekstraklasy, czy raczej rozczarowany, że to kolejny sezon przy Łazienkowskiej bez mistrzostwa?
Jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma. Apetyty kibiców Legii były wielkie, ale w pewnym momencie nawet to trzecie miejsce w Ekstraklasie wydawało się mocno zagrożone. Dlatego fakt, że Legia ostatecznie zagra w europejskich pucharach, jest jakimś tam sukcesem. Coś się jednak udało uratować z tego słabego sezonu. Legia Warszawa musi grać w pucharach. Zarówno z powodów prestiżowych, jak i finansowych. A co będzie dalej? Miałem okazję poznać Goncalo Feio, gdy był asystentem Marka Papszuna w Rakowie. To ciekawy trener, wszystko przed nim. Na pewno szybko stanie przed wyzwaniem, bo eliminacje do rozgrywek europejskich są już latem, no a kibice oczekują w końcu mistrzostwa.
Czeka pan już jako kibic na czerwcowe mecze reprezentacji Polski na mistrzostwach Europy?
Nie mam jakichś wielkich oczekiwań wobec występu kadry na Euro 2024. Wiadomo, że wylosowaliśmy samych silnych rywali, bo mamy Holandię, Austrię i Francję, a więc nie ma sensu tworzyć niepotrzebnej presji, dmuchać balonika i tak dalej. A z drugiej strony jestem przecież kibicem i zawsze się ma nadzieję, że jakoś nam się uda. Że będziemy mieli trochę szczęścia, wyjdziemy z trzeciego miejsca w grupie, że Robertowi Lewandowskiemu coś wyjdzie. Bo on powinien czuć głód na mistrzostwach Europy. Lewandowski jest piłkarzem, jakiego nie mieliśmy od dziesięcioleci. Jest wyjątkowy, ale też – powiedzmy sobie szczerze, że na dużych turniejach z reprezentacją to za wiele nie osiągnął. W Niemczech będzie miał swoją ostatnią szansę. Ale nawet jeśliby naszym na tym turnieju nie wyszło, to cieszę się, że jednak na to Euro Polacy jadą. Bo inaczej się ogląda mistrzostwa, gdy są na nich Biało-czerwoni, a inaczej, gdy ich nie ma. Więc już się cieszę na te emocje, wiem, że dwa dni przed meczem już będę chodził podekscytowany, nakręcony, a dnia meczu już się nie mogę doczekać, kiedy chłopaki wybiegną na boisko. Więc w sumie: tak! Czekam na to Euro!